Nie wchodźmy ponownie do tej samej rzeki
Nie ma znaku równości między zwykłym zwolnieniem a wystawionym przez lekarza sądowego.
Z uwagą przeczytałem artykuł prezesa NRA Jacka Treli, postulujący likwidację instytucji lekarza sądowego („Po co nam lekarze sądowi?"). Pokrótce sprowadzał się do tezy, że jest ich mało, zwykle są innej specjalności, a nie ma potrzeby dublowania zwolnień lekarskich. Autor zauważał, że jest nieracjonalne, aby chory musiał odwiedzać dwóch lekarzy – najpierw tego od zaświadczenia potwierdzającego niezdolność do pracy, a potem drugiego, od niezdolności do udziału w rozprawie, wywodząc, że „lata istnienia ustawy nie wykazały, by do lekarzy sądowych trafiali pacjenci z niewiarygodną dokumentacją medyczną". Podawał przykład spraw administracyjnych, w których nie ma podobnego rygoru. Konkludował, że „nie ma obaw, że likwidacja instytucji lekarza sądowego wpłynie na wydłużenie czasu rozpoznawania spraw".
Systemowy paraliż
Zaczynając polemikę od końca i ujmując całą rzecz dosadnie: latami zarówno adwokaci, jak i ich klienci ciężko zapracowali swoją własną praktyką na to, że do polskiego porządku prawnego od 1 września 1998 r. wprowadzono instytucję lekarza sądowego (w k.p.k. wyraźny obowiązek przedstawienia takiego zaświadczenia pojawił się dopiero od 1 lipca 2003 r.). W Polsce istnieje (od zawsze) systemowy problem z łatwym uzyskaniem zwykłego zaświadczenia lekarskiego. Na potrzeby uzyskania zasiłku chorobowego, usprawiedliwienia nieobecności w pracy z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta